Zejść trochę głębiej…takie doszło do mnie zaproszenie

Jestem gdzieś…słyszę przewalające się zwały poglądów, opinii, gotowych rozwiązań, wzajemnych oskarżeń, argumentów „za i przeciw”. Widzę ludzi skaczących sobie do gardeł, by zagłuszyć  się nawzajem. By za wszelką cenę okazało się, że mają rację. Do niektórych z nich jest mi bliżej, wyciągają do mnie ręce, by mnie pochwycić. Ich słowa są jak wyrzucane przez doskonałego cowboya lasso. Prawie udaje im się mnie pochwycić. Idę dalej. Nieprzyłączenie się do jednej z frakcji oznaczałoby tchórzostwo. Nie wychodzę, idę głębiej. Pytanie: za czym się opowiem słyszę coraz ciszej. Schodzę coraz głębiej. Tu już nie ma żadnych głosów. Argumentów za i przeciw. Nie ma patrzenia oczami, ani słyszenia uszami. Nie ma osądzania nikogo. Trudna droga – jestem pochylony, na kolanach. Impulsy gniewu, odwetu, zemsty, postawienia na swoim, przekonania kogoś, już nie są tak bolesne. Ból  prowadzi mnie głębiej, jest  moim przewodnikiem. Znowu nie wiem gdzie iść, czekam…. Czekam inaczej niż zwykle. Nie mam już gotowych rozwiązań. Wydaje mi się że to śmierć, a to droga do Krainy miodem i mlekiem płynącej dla wszystkich.